Lubił tę atmosferę, delikatne napięcie, spojrzenia i gesty. Ale lubił też śmiałą prowokację — wszystko tak bardzo zależało od drugiej osoby. Niektórzy mieli naturalny talent, inni musieli się nauczyć pewnych fundamentalnych kwestii. Ale nic nie miało zastąpić naturalnego uroku. Nawet on tak myślał, choć przecież wychodził z założenia, że nie było rzeczy, których nie dałoby się nauczyć choć w podstawowym stopniu. Katherine właśnie coś takiego w sobie miała. Coś naturalnego. U każdego przejawiało się to inaczej, u niej miało postać ciepłej i jednocześnie intrygującej sugestii. Łagodnego uśmiechu, który w tym samym momencie mógł skłaniać do zrywania z niej ubrań. Zapewnił więc ją, że podzieli się wszystkimi uwagami. Zabawne. On wolałby, żeby nie dzieliła się swoimi w analogicznej kwestii. Nie bał się, że był gorszy. Nie był. Był inny. I lubił informacje zwrotne, które miały faktycznie poprawić standard ich relacji. Nie miał jej zastąpić poprzedniego kochanka i wolałby, żeby i ona nie patrzyła na to w ten sposób. Może, jako ciekawostkę. Mózg odruchowo porównywał. Dobrze było jednak nauczyć się, by na nich się nie zatrzymywać.
Nie znosił rozmawiania w teatrze. W kinie. Nawet przed telewizorem. Nie rozumiał, jak miało się w pełni coś zrozumieć, jeśli zagłuszało się połowę przekazu. Loża wykluczała przynajmniej przeszkadzanie innym. Oczywiście, gdyby Katherine zaczęła temat, pociągnąłby go sprawnie, starając się jak najwięcej wyłapywać ze sztuki, a jej znajomość ułatwiałaby mu konwersację. Ale wciąż nie sprawiało mu to przyjemności. Dlatego przez pierwsze dziesięć minut milczał, jedynie czasem pozwalając sobie na subtelny dotyk — rękę leżącą na podłokietniku fotela przypadkiem dotykającą tę jej, trącenie kolanem, gorący oddech, gdy odwracał się w jej stronę, wymieniając rozbawione spojrzenia.
Powstrzymywał się. W którymś momencie stopa zaczęła uderzać o podłogę, choć przyłapując się na tym, przerywał. Usta zaciskały, zaraz rozluźniając. I znów, w coraz większym natężeniu. Mało brakowało — a odezwałby się.